środa, 30 stycznia 2019

Patchwork - poduszki



Ostatnio wróciłam do maszyny i ochoczo zszywałam kawałki kolorowych materiałów, którymi obdarowały mnie dzieci z myślą , że uszyję dla nich poduszki do salonu na kanapę.
Jak widać tym razem nie tylko kwadraty się pojawiły, ale  i trójkąty. Nie bardzo wyznaję się w tej technice, więc pobuszowałam w necie i coś nowego się nauczyłam. Dowiedziałam się jak szybko można zszywać pasy materiału, a potem ciąć na kwadraty lub trójkąty. Bardzo to ułatwia pracę, a ja głupia kiedyś wycinałam każdy element osobno nie doceniając kreatywności kobitek, które patchworkiem zajmują się na co dzień.
Mam ciągle niedosyt, chciałabym zgłębić tę technikę bardziej, no ale to może jak doczekam się emerytury, bo na razie czasu na to braknie, a szkoda, bo to zajmujące zajęcie.
Najbardziej cieszy mnie przekładanie kolorowych kawałków materiałów i ich komponowanie, chyba się wtedy upodabniam do dziecka, które otrzymało nową zabawkę. 
A oto moje wypociny.


Poduszki na kanapie u dzieci w salonie.
Kiki w głównej roli, suczka moich dzieci.
W salonie u moich dzieci.
Patchworkowy fotel .


Dziękuję ślicznie za komentarze pod poprzednim postem, bardzo mi pomogły pozytywne fluidy wysłane od was.
Pozdrawiam cieplutko.


czwartek, 24 stycznia 2019

Biblioteka i klątwa


Istnieje coś takiego jak klątwa wisząca nad pracownikami Służby Zdrowia. Tłumacząc oględnie to jest takie zjawisko, które powoduje komplikacje w trakcie zabiegów, leczenia właśnie u pracowników, spowodowane przeklęciem tej instytucji przez pacjentów. Często coś idzie nie tak.
Jestem tego przykładem.
Jak wiadomo od jakiegoś czasu borykam się ze schorzeniami kolan, które dopadły mnie przez  pracę jaką wykonuję. Moje stawy wytrzymywały przez wiele lat dźwiganie pacjentów,  bieganie, stanie, chciałabym wiedzieć ile kilometrów przebiegłam w swoim życiu, piszę przebiegłam bo ilość zadań przekraczała moje możliwości i normalne chodzenie nie wchodziło w grę. No nie ważne. Chore mam stawy i już , nie ma co biadolić tylko trzeba się było ratować, aby móc dopracować do jakiejś lichej emeryturki i nadal pomagać bardziej ode mnie schorowanym ludziskom.
 Załapałam się na program leczenia komórkami macierzystymi. Nie myślcie sobie, że służba zdrowia to ma wszystko na już. Czekałam cierpliwie od października, kuśtykając , budząc się z bólu w nocy (do bólu można się w końcu przyzwyczaić) i doczekałam się terminu Rezonansu 15.12.18. Poszłam zadowolona , że nareszcie i co?...........W trakcie badania, kiedy sobie drzemałam w tubce, wysiadło światło, wysiadło zasilanie i badanie nie wyszło. Mało tego z owej tuby musiałam jakoś się wygramolić , bo nic nie działało. Szlag...............Czekałam znowu na następny termin. Po Świętach udało się wykonać badanie bez komplikacji. Otrzymałam wiadomość o terminie pobrania krwi w Krwiodawstwie, wstawiłam się a jakże, pobrali mi 350 ml.krwi i już miałam wychodzić, gdy się okazało, że jakąś próbówkę muszą mi dobrać i tu już nie było ciekawie, chyba wszystką krew mi zabrali bo za cholerę krew nie chciała lecieć. Pokłuta w sitko, ze zrozumieniem , bo się tak też zdarza, pojechałam do domu, szykując się na następny dzień na zabieg. Niestety, otrzymałam telefon z Krwiodawstwa, że z mojej krwi nie odwirowali osocza o określonych parametrach no i zabiegu nie było. 
Minęło dwa tygodnie i otrzymałam wiadomość , że mogę powtórzyć pobieranie krwi .Nie powiem stracha miałam solidnego, wiedząc, że dawca krwi oddaje jednorazowo 450ml i może oddać ponownie krew po dwóch miesiącach, a ja sobie przeliczyłam, że w ciągu dwóch tygodni mam oddać w sumie 700 ml krwi a do wielkoludów się nie zaliczam. Słuchajcie, z palpitacją serca oddałam dzisiaj krew, żyję, tyle tylko, że pół dnia przespałam.Jutro idę na zabieg.

I tu mam ogromną prośbę. Ja naprawdę staram się dobrze pracować i mam nadzieję, że nie zrobiłam nikomu krzywdy, a jak tak to nieświadomie. Bardzo proszę wstrzymajcie przeklinanie Służby Zdrowia na jeden dzień, jutro, niech ten zabieg przebiegnie bez komplikacji. Proszę przerwijcie klątwę ,która nade mną wisi.Pojutrze można już narzekać.


Biblioteka podczas przeprowadzki i teraz

W odpowiedzi na wasze komentarze wstawiam parę zdjęć mojej biblioteki.
Jest to pokój przechodni , z którego wchodzi się do mojej sypialni, zupełnie otwarty na klatę schodową. Od razu wiedziałam, że tu będzie biblioteka. Meblościankę wykonano na zamówienie, mieści się w niej wiele książek, jak widać to już miejsca nie ma, ale tu są też książki mojej córki, która czeka na swoje mieszkanie, więc się rozluźni nieco.
Szafki na dole są bardzo pojemne, mieszczą się w  nich moje gazety min.Burda, Anna , które ze sobą przywlekłam aż z Przemyśla. Oprócz starego sekretarzyka i biureczka z Ikei nie ma tu nic nowego, wszystkie klamoty ze starego mieszkania, może dlatego lubię to pomieszczenie i dobrze się w nim czuję.
 Kwiat który stoi na oknie odziedziczyłam po dawnych mieszkańcach, ma bardzo dobre wschodnie okno , więc rozrósł się niesłychanie.
Tutaj też umieściłam część swoich haftowanych obrazków, nikomu nie przeszkadzają, więc jest to moje królestwo. Tu spokojnie mogę siedzieć na kompie, albo rozłożyć się z szyciem.Biblioteka na pewno będzie się zmieniać z czasem, ale na razie jest OK.
Uważam , że w domu trzeba pomieszkać, aby wszystko pasowało do nas, ja mieszkam stosunkowo krótko , więc nie wszystkie pomieszczenia są zapięte na ostatni guzik.



Okno jesienią, pięknie przebarwiające się liście leszczyny.

Pozdrawiam cieplutko.

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Szyję sobie



Dziś króciutko - szyję sobie w wolnych chwilach, a co? Niedługo się pochwalę.

Dziękuję za wszystkie życzenia
i
Pozdrawiam cieplutko.